środa, 27 maja 2015

5. -3 Prawdziwy świat jest tam, gdzie są potwory. Dopiero tam przekonujesz się, ile jesteś wart. -Cz.3

Bębenek rewolweru,obrót-raz,dwa,trzy.
Oni mówią: wybieraj,albo ona,albo ty.
Chłód metalu na skroni,
strzał,co w uszach dzwoni.
Smak krwi rozbryzganej.
Gratuluje im wygranej.
------------------------------------------------------------------------------------
Skręcił jeszcze w lewo, po czym skierował się w stronę niegdyś białego domu. Kiedy zaparkował na podjeździe przed domem, nie mógł się pozbyć uczucia, że coś było nie tak. Przywołał źródło i skupił się na rosnącym nie pokoju, po chwili poczuł nitkę energii, zamknął oczy, koncentrując się na niej, z każdą sekundą jego serce biło mocniej a niepokój przemienił się w coś większego. Otworzył szeroko oczy i szybciej niż ludzkie oko byłoby w stanie zauważyć znalazł się przy frontowych drzwiach.

***
Przypatrywałam się Michaelowi i mimo tego, że miał zamknięte oczy, wiedziałam, że się na czymś mocno koncentrował. Po chwili, zanim zdążyłam choćby mrugnąć, był przy frontowych drzwiach. Zdezorientowana jak najszybciej wysiadłam z auta w tym samym czasie, w którym Michael powiedział — Zostań — po czym sam wszedł do domu, dopiero wtedy zauważyłam, że drzwi luźno wysiały na zawiasach, czym prędzej pobiegłam w ich stronę. Te swoje rozkazy to on może sobie bóg wie gdzie wsadzić, jeśli naprawdę myślał, że zostanę w samochodzie, kiedy drzwi do mojego domu są prawie wywalone z zawiasów i mojej ciotce mogło się coś stać, to jest jeszcze większym idiotom niż myślałam. Wchodząc przez drzwi, a raczej to, co z nich zostało, zaczęłam żałować, że nie zostałam jednak w aucie, w chwili kiedy przekroczyłam próg swojego domu,poczułam strach większy niż kiedykolwiek, nawet większy niż, kiedy zostałam zaatakowana. Panika rosła we mnie, kiedy oglądałam szczątki salonu, szkło z rozbitego na wylot okna było wszędzie, zdjęcia leżały potłuczone na podłodze, nogi od drewnianego stolika do kawy były w różnych kątach pokoju, sam salon wyglądał tak jakby słonie po nim przebiegły.
Zrobiłam krok w stronę korytarza i stanęłam na potłuczonym zdjęciu, na którym byłam razem z Kate.
O boże...
- Kate! - krzyknęłam, Wybiegłam z salonu i weszłam do pomieszczenia obok, które okazało się pokojem gościnnym, w niewiele lepszym stanie niż salon.
Wychodząc przez drugie drzwi obok osobnej łazienki, przewróciłam się przez szafkę nocną i upadłam na coś lepkiego, wstałam gwałtownie aż zobaczyłam mroczki, nie zwracając na nie uwagi zbyt szybko chciałam przejść i o mało bym się znowu nie przewróciła, próbując złapać równowagę spojrzałam na swoje ręce i wciągnęłam raptownie powietrze, kiedy zobaczyłam co się na nich znajduję. Oparłam się o ścianę patrząc na krew na swoich dłoniach, powoli mój wzrok spoczął na podłodze gdzie znajdowało się jej więcej, serce biło mi nie miłosiernie, kiedy zauważyłam, że krew jest wszędzie, na podłodze, na ścianach, oknie, wszędzie. Przerażona podążyłam jej szlakiem do kuchni, właśnie miałam do niej wejść, kiedy usłyszałam huk, zatrzymałam się i z sercem bijącym tak jakby zaraz miało wyskoczyć, zaczęłam nasłuchiwać, krzyknęłam krótko, kiedy coś mnie złapało za ramie. Rumieniąc się lekko, kiedy spojrzałam w niebieskie oczy Michaela.
- Mówiłem ci, żebyś została w samo....- urwał gwałtownie patrząc na coś w kuchni.
Spojrzałam w tym samym kierunku, podświadomie wiedząc co tam zobaczę, co nie powstrzymało jednak okropnego krzyku z mojego gardła, kiedy ujrzałam tak bardzo mi bliską osobę leżącą bezruchu w kałuży krwi.
— Kate — szepnęłam, upadając przy niej na kolana.---------------------------------------------------------------------------------------------
[…] Mieszkańcy spokojnej dzielnicy Londynu, przyjemnie spędzali deszczowy wieczór w domu z rodzinami. Niemal w każdym domu można było ujrzeć to samą scenę, beztrosko śmiejący się dorośli wspominający dawne lata, dzieci biegające po całym domu bądź chowające się w uścisku matek przed burzą, nastolatki marudzące na pogodę, wszyscy przyjemnie spędzający czas z rodziną nie zdając sobie z sprawy z horroru odbywającego się pewnym białym domu z numerem 20.
Michael od jakiś 15 minut próbował się dodzwonić do Francisa, Nataszy;
kogolwiek. Po raz kolejny przeklął burzę, przez którą sygnał był zbyt słaby, żeby złapać połączenie, spojrzał na przykrytą starym prześcieradłem postać na podłodze, szybko odwracając wzrok, kiedy poczuł silny przypływ żalu. Rozejrzał się po pomieszczeniu zatrzymując wzrok na skulonej szatynce pod ścianą, nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak bezradny, jak w chwili kiedy dziewczyna płakała nad ciałem ukochanej osoby, nie wiedząc co robić beż słowa przyciągnął ją do siebie i pozwolił wypłakać, około trzydziestu minut siedzieli w ciszy przerywanej krótkimi szlochami szatynki, po jakimś czasie odsunęła się od niego i skuliła pod ścianą patrząc niewidzącym wzrokiem na pęknięte zdjęcie przedstawiające ją i Kate. Od tamtej pory nie ruszyła się ani o centymetr, ani nie przerwała wpatrywać się w zdjęcie, Michael podejrzewał, że jest jeszcze w szoku więc w ciszy wyszedł do salonu, żeby zadzwonić do Instytucji.

***
[...]Odetchnął z ulgą, kiedy za drzwiami ujrzał znajomą twarz Francisa, obok niego stała Natasza, która nie wyglądała najlepiej, lekko opuchnięte oczy i czerwony nos na jej zawsze idealnej twarzy rzucały się w oczy, uśmiechnęła się smutno zauważając, że się jej przyglądam, za nimi stało kilkoro agentów siódemki. Odsunąłem się otwierając szerzej drzwi i jednocześnie wpuszczając ich do środka.
- Jest w kuchni — powiedziałem Nataszy, która przez dłuższy czas przyglądała się zdjęciu uśmiechniętej brązowowłosej kobiety i złotowłosej dziewczynki, które radośnie machały do aparatu. Kobieta skinęła mi głową i rzucając ostatnie spojrzenie na machające postacie ruszyła w stronę pomieszczenia po lewej.

***
Melanie siedziała przy starym drewnianym stole, który najwyraźniej zdołał ocaleć to, co się wydarzyło w domu.

W domu, którym uczyła się mówić, w którym stawiała swoje pierwsze kroki, który zawsze dawał jej poczucia bezpieczeństwa, w którym szukała schronienia w burzowe dni, który był świadkiem jej pierwszego buntu i pierwszego pocałunku, do którego uciekała, kiedy potrzebowała odciąć się od świata, który utulał ją swą ciepła aurą, kiedy płakała myśląć, że jej życie towarzyskie się skończyło, budynku, która dorastał wraz z nią przeżywając wzloty i upadki.

JEJ DOMU.

A teraz w tym domu została rozlana krew, krew najbliższej jej osoby. Osoby, która kładła plaster na jej rozbite kolano, która zawsze wspierała jej decyzje mimo tego, że się z nimi nie zgadzała, która płakała razem z nią, kiedy jej związek się rozpadał, kobiety, która śmiała się częściej niż złościła, która sprawdzała pod jej łóżkiem czy nie ma tam potworów, brunetki, która potrafiła sprawić, że na jej twarzy mimowolnie pojawiał się uśmiech, która nigdy nie pozwoliła jej stracić nadziei nie ważne co się stało.

Spojrzała na trzymany w dłoniach kubek mimowolnie przypominając sobie, że kilka godzin temu znajdowała się na nich krew.

JEJ krew.

Krew Kate...

Kiedy zobaczyła jej drobne ciało, czuła się tak jakby cały jej świat się rozpadł, jakby jutra miało nie być, czuła się jakby pękło niebo.

A teraz?

Była pusta, jak piłka z wypuszczonym powietrzem, ale gdzieś tam w środku wciąż czuła smutek, żal i rozpacz tak głęboką, że nie chciała nawet się zastanawiać co by było, gdyby dopuściła wszystkie te emocje do siebie, dlatego tego nie robiła, zamknęła je w najdalszym zakątku jej świadomości i wyrzuciła klucz.

Oddaliła się myślami tak daleko, że nie zauważyła, że nie jest już sama w kuchni, póki ktoś nie dotknął jej ramienia, zwracając jej uwagę na siebie.

- Melanie – szepnęła Natasza siadając obok niej przy w pół zniszczonym stole. Szatynka przeniosła spojrzenie z niej na trzymany przez nią biały kubek wypełniony czarnym płynem, - Czarnym jak moje serce - pomyślała wpatrując się w czarną herbatę.

-Mela...- zaczęła Natasza,pewna, że dziewczyna nie zamierza odpowiedzieć.
- Nigdy nie sądziłam, że ją stracę – przerwała jej szatynka — To tak jakbym myślała, że będzie żyć wiecznie, mimo tylu wypadków śmiertelnych, napadów, zabój..- za jąkała się, by po chwili kontynuować – zabójstw, mimo tych wszystkich rzeczy, sądziłam, że będzie żyć wiecznie.
Natasza nic nie odpowiedziała, uważnie wpatrując się w szatynkę, mimo nic niewyrażającej twarzy w jej oczach można było dostrzec różne emocje, od smutku do współczucia.

- To nie tak, że nie zdawałam sobie z sprawy z tego, że kiedyś umrze – kontynuowała – Po prostu..-przerwała a po policzkach zaczęły jej spływać łzy – Po prostu w moich najdalszych wyobrażeniach miało to nastąpić za kilkanaście lat, a teraz nie mam nikogo, to tak jakbym była przeklęta, każdy przy mnie umiera – ostatnie zdanie wypowiedziała już szeptem, ukrywając twarz w dłoniach.


    - Kochanie – powiedziała cicho Natasza – nie jesteś przeklęta, niektóre osoby w naszym życiu muszą odejść, żeby ktoś inny równie wyjątkowy się pojawił – szeptała tuląc do siebie drobne ciało szatynki.
    Nie kłamała, od dawna wiedziała, że los wysyła na nas różne nieszczęścia, które często doprowadzają do czegoś tak dobrego, szczęśliwego, że aż trudno uwierzyć, że za jego nadejściem stoi śmierć i rozpacz, kimś takim była na przykład Melanie. Straciła swoją przyjaciółkę i przyjaciela, ale los niedawno jej w pewnym sensie to wynagrodził, dając jej szanse na poznanie ich pięknej córki.
    Nie zawiodę was – szepnęła w myślach – będę dla niej oparciem, gdy poczuję, że spada, ciepłem, gdy będzie jej zimno i zawsze będę w nią wierzyć, zginę dla niej, jeśli będzie taka potrzeba – pokój rozjaśnił się na chwilę światłem pioruna, który jako jedyny usłyszał jej cichą obietnicę.

    - Dlaczego?- spytała się po chwili łamiącym się głosem Melanie.
    Kobieta mimo tego, że dziewczyna nie powiedziała nic więcej, wiedziała, o co jej chodzi. Tylko nie wiedziała co odpowiedzieć, przecież to biedne dziecko niczego nie wie, nie wie kim jest, kim była jej ciotka, rodzice i...my.

    - Na tym świecie istnieje zło, zło, które zrobi wszystko, żeby wygrać i nie zawacha się niczego, nawet odebrania życia tak dobrej istocie, jaką była Kate – rzekła ostrożnie dobierając słowa.
    Melanie nie odpowiedziała, nie miała pojęcia co kobieta miała na myśli i nawet nie próbowała zrozumieć, była zbyt rozdarta, żeby zrobić cokolwiek prócz tego, by pozwolić łzą płynąć.



***


(..) Francis siedział za dużym eleganckim biurkiem w jego gabinecie, przed nim na wygodnym czarnym fotelu siedziała Natasza.

- Musimy jej powiedzieć Francisie – rzekła po raz któryś kobieta.
    - Dopiero co straciła ciotkę...
- Ona musi się dowiedzieć! - syknęła.
- Powiem jej, tylko nie teraz – zastanowił się chwile — w odpowiednim czasie – dodał.
- Francisie, teraz jest odpowiedni czas, upadli dowiedzieli się gdzie mieszka, zabili jej ciotkę i na pewno zabiliby Melanie, gdyby się tam akurat znajdowała.
- Melanie musi się nauczyć korzystać, że swojej mocy, bronić i walczyć, im dłużej czekamy, tym większym w niebezpieczeństwie się znajduję – kontynuowała lodowatym tonem.

Mężczyzna nic nie mówił, równie stukał palcami o biurko, zastanawiając się nad najlepszym wyjściem z tej sytuacji.
Dziewczyna tyle przeżyła, straciła rodziców, zanim zdążyła ich poznać, teraz straciła kolejną ważną dla niej osobę, Kate. Jej życie wywróciło się do góry nogami w zaledwie tydzień a teraz on sam znowu wstrząśnie jej życiem, wyznając jej prawdę, za którą zginęły setki. Nie chciał tego robić, przynajmniej jeszcze nie ale nie miał wyjścia, Natasza ma rację, upadli już ją znaleźli, to tylko kwestia czasu, zanim zaatakują ponownie, ale kobieta nie wie o jednej rzeczy, bardzo ważnej rzeczy, która wszystko zmienia.
    - Zapewnię słyszałaś o przepowiedni mędrca Prometheusa? - spytał.
    Kobieta skinęła głową, nie odpowiadając.
    - Przed śmiercią przepowiedział powrót upadłego i narodziny nadziei..
    - Każdy anioł to wie – przerwała mu zniecierpliwiona.
    - Istota ta będzie władać niewyobrażalną mocą – kontynuował jakby nie zauważając wybuchu kobiety – Zaden anioł ani demon, nie bedzie mu równy – rzekł zniżając głos prawie do szeptu.
    - Oszczędź mi tej bajki Francisie i po prostu powiedz od razu, do czego zmierzasz – syknęła anielica.
    Mężczyzna przewrócił teatralnie oczami, w duchu ubolewając nad niecierpliwością swojej towarzyski.
    - To, czego zapewnię nie wiesz... - przerwał specjalnie trzymając ją w niecierpliwości – jest to, że wybraniec miał być kobietą – dokończył, wpatrując się oczekująco w anielicę.
    Natasza natomiast siedziała najwyraźniej zastanawiając się nad sensem tego, co powiedział, po chwili zszokowana przeniosła spojrzenie swych zielonych oczu na mężczyznę siedzącego przed nią.
    - Chyba nie myślisz, że...- zaprzestała widząc wyraz twarzy Francisa –
    Niemożliwe! Jesteś szalony, jeśli myślisz, że.. - podniosła głos zdenerwowana.
    - Wszystko się zgadza Nataszo – przerwał jej ciemnowłosy – Aidan był archaniołem, niezwykle potężnym – dodał – Aurora anielicą również władającą niespotykaną mocą.
    Kobieta kręciła stanowczo głową, niemo zaprzeczając słowom wydobywających się z ust Francisa.
    - Przepowiednia mówi, że wybraniec urodzi się w szóstej nocy początku lata, kiedy księżyc w pełni oświetla w mroku zalany świat – zacytował – A jego
    nadejście zostanie naznaczone krwią – dokończył.
    - Prometheus był zdrajcą, wymyślił to durną bajkę, żeby uratować swój nędzny tyłek – krzyknęła zdenerwowana kobieta, gwałtownie wstając z fotela tak, że się przewrócił.
    - Mylisz się kochana – powiedział spokojnie Francis – Prometheus nie był zdrajcą, tylko posłańcem jednego z najwyższych, którego zabił jeden z dwunastki, żeby nie wyjawił tajemnicy świętego przeklętego.
    - To nie może być prawda – szepnęła Natasza, nie pozwalając faktom do siebie dotrzeć.
    - Wszystko się zgadza – rzekł dobitnie mężczyzna – Melanie jest córką upadłego i anielicy, urodziła się szóstego czerwca w pełnie księżyca, jej rodzice jak zapewnię setki żołnierzy z anielskiej armii, zginęli walcząc o jej życie, przypieczętowali jej nadejście krwią.

    Anielica otworzyła szeroko oczy, kiedy zdała sobie sprawę, że to jednak prawda i co to oznacza, dziewczyna jest pół aniołem i pół upadłym, ale nie jest mieszańcem, jest czymś zupełnie im nieznanym a o wiele potężniejszym, choć nie zdaje sobie z tego sprawy.

    - To dlatego upadli tak szybko wpadli na jej trop – szepnęła – Melanie jest jak żarówka – powiedziała przypominając sobie złote światło otaczające serce dziewczyny.
    - Tak – potwierdził mężczyzna.

    - Obie strony będą jej chciały … - przerwała.
    - I obie strony nie spoczną, póki nie będzie ich – dokończył za nią Francis.
    ==============================
    Od Autorki: Zacznę od przeprosin wiem, że spóźniłam się w czasie, niestety egzaminy to nie przelewki, zwłaszcza kiedy człowiek się uczy i piszę rozdział jednocześnie. Przechodząc do rozdziału, to napisałam, dokończyłam, ale...nie mogę powiedzieć, że jestem z niego w pełni zadowolona, jest w nim wiele rzeczy, które mnie zwyczajnie irytują i wiele rzeczy, które miały być, a nie ma, ale mówią, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło więc na następnym zmuszę wenę do posłuszeństwa choćby i siłą!
    Ogólnie to wciąż mam nadzieje, że daliście rade i jakoś go przeczytaliście do końca, oczywiście zachęcam do komentowania, zwłaszcza z radami, bo one każdemu się przydadzą.
    Na koniec życzę wam przyjemnych wakacji!
    -S.