sobota, 30 stycznia 2016

I na pustyni burza zabija ciszę.

“ Istnieją nie tylko więzy przyjaźni. Są więzy, których nie rozumiemy. Zresztą nie musimy ich rozumieć. Więzy, których nie da się nazwać. Można ich jedynie doświadczyć. Więzy pozbawione jakichkolwiek granic. Bezgraniczne. Więzy łączące serca. Więzy namiętności. Więzy miłości. ”
***

Błękitne niebo zasłoniły czarne jak smoła chmury, które przygasiły nawet blask nieskończonego światła, które otaczało Rarvlion, starożytne miasto aniołów, niegdyś stolica dwunastu krain. W wielkiej sali w najwyższej wieży kłóciło się kilkanaście archaniołów, każdy mające inne zdanie na temat wieści, które przyniósł jeden ze szpiegów. Jedna postać znacząco odstawała od reszty zgromadzonych, nie kłóciła się ani nie przekonywała pozostałych do swojej racji, faktem jest, że w ogóle się nie odzywała. Stała przy ogromnym oknie w ciszy obserwując gromadzące się chmury.
- A ty, Vivian, jak sądzisz co powinnyśmy zrobić? - spytał się jej jeden z aniołów. W wielkiej sali natychmiast zapanowała cisza, każda para oczu skierowana na stojącą przy oknie anielice.
- Nadchodzi burza — rzekła po chwili ciszy – burza, jakiej nigdy wcześniej nie zaznaliśmy.

***

- Znamy lokację dziewczyny – powiedział od razu jak wszedł do sali tronowej wojownik.
- Zostawcie nas — siedzący na tronie młody mężczyzna machnął ręką odprawiając radę królewską. Jego srebrne oczy skupione były na wojowniku, który wolnym, wręcz leniwym krokiem zmierzał w jego stronie z pełnym zadowolenia z siebie uśmiechem.
- Jest w głównej instytucji w Londynie... – zawahał się wojownik.
Srebrnooki książę uniósł brwi widząc wahanie swojego przyjaciela – Z kim? - spytał od razu wiedząc, że to właśnie tej części wieści wacha się mu powiedzieć.
- Nie spodoba ci się to...
- Zdążyłem się już tego domyśleć – rzekł ponaglająco.
- Jedynym problem w dotarciu do niej będzie Procolus. Tam gdzie ona, tam i on. Osobiście uważam, że zachowuje się jakby był jej psem.
Książę zacisnął ze złością szczęki, by po chwili się rozluźnić – Więc musimy rzucić mu kość – powiedział uśmiechając się leniwie.
***
Nerden, główna siedziba rady czarodziei.

- Imię? – spytał się mężczyzna o jasnych, niemal białych włosach i fioletowych oczach, prawa brew Nicolasa Sephomora była uniesiona w geście niecierpliwości.
- Montagory, Melanie Montagory – odpowiedziała mu siedząca naprzeciwko niego kobieta, jedna ze starszych, o imieniu Rosaletta Hathlen.

- Montagory... – powiedział wolno przygryzając w zamyśleniu dolną wargę – Dlaczego mnie to nie dziwi? Nigdy nie poznałem anioła, który nazywał się Montagory i nie wpakował się kłopoty.

Rosaletta Hathlen uśmiechnęła się lekko i przytaknęła – Ani ja, drogi Nicolasie, ani ja.

Przez kilka minut w sali rady starców panowała zupełna cisza, wyglądało na to, że każdy ze zgromadzonych analizował wszystko, co wiedzą i próbował znaleźć najlepsze rozwiązanie dla wszystkich stron.

- Nie możemy siedzieć bezczynnie i patrzeć jak Luxjanie i Praestrigiae się mordują – silny głoś Gideona Frevera rozległ się po cichej sali, odbijając się echem od ścian i tym samym wybudzając pozostałych zebranych z ich ponurych myśli – Ostatnim razem nie skończyło się to dobrze.

- Masz rację nie możemy i nie zamierzamy – odezwał się ponownie jasno włosy mężczyzna z fioletowymi oczami.

- Nie możemy się odpowiedzieć po jednej, że stron, to by wywołało jeszcze większą wojnę.

- Jeszcze większą wojnę!? Jeśli nie zauważyłeś drogi Jamesie, to wojna ta już jest ogromna – syknęła Alessandra, jej złote oczy zwęziły się niebezpiecznie a blada twarz lekko poczerwieniała.

- Po prostu uważam, że nie powinnyśmy działać pochopnie – odpowiedział jej leniwie czarnowłosy młody mężczyzna.

- Wystarczy! – rozkazał potężnym głosem Nicolas i szybko kontynuował, nie pozwalając Alessandrze, która już otwierała usta, by powiedzieć ciemnowłosemu mężczyźnie gdzie ma jego pochopność – To nie jest czas na kłótnie, mamy wojnę do przerwania.

- Nie możemy jej powstrzymać czy przerwać – Alicja, brunetka z różowymi oczami odezwała się z końca ogromnego stołu – ta wojna nie jest jak ostatnia o rządzenie czy łamanie pradawnych zasad – przerwała, skupiając wzrok na każdym z zebranych.

- To wojna o niepowskramialną potęgę, potęgę starożytnych, która płynie w żyłach siedemnastoletniej dziewczyny, która kilka miesięcy temu nie miała pojęcia o istnieniu innego wymiaru niż tego, którego zna ludzkość.

Po jej słowach wokół stołu znowu zapanowała cisza, Nicolas wpatrywał się w Alicje zamyślonym wzrokiem, zdążył się już przyzwyczajic, że ta elegancka kobieta o kasztanowych włosach i różowych oczach zawsze mówiła  prosto z mostu, nie owijając w bawełnę. I tym razem miała rację.

Ród Montagory był, jest i zawsze będzie rodziną królewską wśród Luxjanów, bowiem to właśnie w ich żyłach płynie krew Xandry i Marcusa, krew zarówno czarodziei jak i luxjanów, życia i śmierci.
W przepowiedni mowa o ostatnim potomku najpotężniejszych z najpotężniejszych, którego moc jest mocą pradawnego ognia wieczności i który zostanie władcą życia i śmierci. Melanie Montagory jest potomkiem, o którym mowa w przepowiedni, siedemnaście lat czy nie, Nicolas był pewien, że zrobi swoich przodków dumnych, był pewien, że da rady ktoś po prostu musi ją popchnąć we właściwym kierunku.

Blondyn cichym, ale silnym głosem zarecytował przepowiednie, która była powodem kłótni między Luxjanami którzy potocznie nazywani są aniołami i Praestrigiae potocznie nazwani demonami, musiał przypomnieć wszystkim obecnym kim ta dziewczyna jest i że wiek w tym przypadku nie ma znaczenia: -„Ostatni potomek najpotężniejszych z najpotężniejszych, nadejdzie w noc, w którą granica między życiem a śmiercią jest najcieńsza, jego powrót rozlewem krwi nieśmiertelnych zostanie zapieczętowany, ogień wieczności oznaczy go swoim i w te samą noc, w którą się narodził, gdy granica życia i śmierci nie będzie istniała, w burze wejdzie ostatni z rodu wielkiego i zajmie swe miejsce jako władca wszystkiego”.

Jego fioletowe oczy piorunowały wzrokiem każdego czarodzieja siedzącego przy stole, dając przepowiedni, którą wypowiedział silnym i głębokim głosem przepełniony władzą, dodatkowy efekt.

Alicja westchnęła głęboko z rezygnacją i pozwoliła swoim oczom spotkać zimne oczy Nicolasa – Co sugerujesz, żebyśmy zrobili?

- Mamy siedem dni do wielkiej burzy, jestem pewny, że Preastrigiae i Luxjanie już szykują swoje oddziały, które będą miały za zadanie dostać się do dziewczyny, zanim czy drudzy to zrobią. Nasz plan jest prosty...

- Musimy się do niej dostać przed nimi.

Alessandra kiwnęła potakująco głową, wiedziała, że taki będzie plan jej brata – Zanim któraś ze stron zdąży namieszać jej w głowie. Melanie instynktownie będzie wiedziała co robić, kiedy przyjdzie na to pora.

- Najlepszym wyborem byłoby mieć odwrotną taktykę od naszych aniołków i demonków – stwierdził zadziorno Gideon Fever — Oni wysyłają oddziały, my wyślemy tylko dwójkę. Siedzący przy stole czarodzieje wydali z siebie odgłosy zgody i poparcia.

- Ja pójdę – zaproponowała Alessandra, patrząc w oczy każdego z zebranych.

- Absolutnie nie!
- Nie ma mowy!

Nicolas i James wykrzyknęli w tym samym czasie, po czym kątem oka spojrzeli na siebie. Złote oczy Alessandry poczemniały, że złości, jak oni śmią? Nie mają prawa mówić jej co może a czego nie może!
- Idę i koniec dyskusji – powiedziała zimnym, ale zaskakująco opanowanym głosem – z resztą wszyscy tu obecni dobrze wiedzią, że tylko ja zdołam wejść i wyjść z instytucji bez problemu.

- W takim razie, idę z tobą.

Alessandra miała dużą ochotę się nie zgodzić, ale nie ważne jak bardzo tego idioty nie znosi nawet ona nie może się nie zgodzić, z tym że jest potężny i że razem będą mieli większą szanse na zakończenie operacji „odbijanie MM” sukcesem. Chcąc nie chcąc kiwnęła ze zgodą głową i posłała Jamesowi mały, ale szczery uśmiech – Na co czekamy?


W następnym: 

- Chcesz, żebym weszła w burze? - powtórzyła powoli z niedowierzaniem.
- Tak — przytaknął, jego oczy, oczy, które tak kochała, o kolorze krystalicznego oceanu były bardziej poważne i zimę niż zazwyczaj.
- Dlaczego taki jesteś? - syknęła, mając dość tego, jak chłodno ją traktuję, zwłaszcza po tym wszystkim, co się wydarzyło i nie ma tu na myśli, tylko tego między nimi.
Twarz Michaela nie zmieniła się nawet na chwile, dalej była jak z kamienia, perfekcyjna rzeźba, chociaż Melanie dałaby przysiąść, że przez ułamek sekundy przemknął przez nią cień jakieś emocji.
- Jaki? - spytał wreszcie pustym, znudzonym głosem.
Melanie wciągnęła szybko powietrze i jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, przez te wszystkie miesiące, przez które znała Michaela wielokrotnie słyszała jak używał tego tonu, zimnego i jednocześnie okrutnego, nie powinno jej to aż tak bardzo zaskoczyć, ale... po prostu nigdy nie użył jego w stosunku do niej, wszystko ma swój pierwszy raz, nie? Złość przepełniła ją niespodziewanie, w mgnieniu oka zastępując jakiekolwiek inne emocję, które odczuwała - T-taki.... taki zimny!