“ Istnieją nie tylko więzy
przyjaźni. Są więzy, których nie rozumiemy. Zresztą nie musimy ich rozumieć.
Więzy, których nie da się nazwać. Można ich jedynie doświadczyć. Więzy
pozbawione jakichkolwiek granic. Bezgraniczne. Więzy łączące serca. Więzy
namiętności. Więzy miłości. ”
***
Błękitne niebo zasłoniły czarne
jak smoła chmury, które przygasiły nawet blask nieskończonego światła, które
otaczało Rarvlion, starożytne miasto aniołów, niegdyś stolica dwunastu krain. W
wielkiej sali w najwyższej wieży kłóciło się kilkanaście archaniołów, każdy
mające inne zdanie na temat wieści, które przyniósł jeden ze szpiegów. Jedna
postać znacząco odstawała od reszty zgromadzonych, nie kłóciła się ani nie przekonywała
pozostałych do swojej racji, faktem jest, że w ogóle się nie odzywała. Stała
przy ogromnym oknie w ciszy obserwując gromadzące się chmury.
- A ty, Vivian, jak sądzisz co
powinnyśmy zrobić? - spytał się jej jeden z aniołów. W wielkiej sali natychmiast
zapanowała cisza, każda para oczu skierowana na stojącą przy oknie anielice.
- Nadchodzi burza — rzekła po
chwili ciszy – burza, jakiej nigdy wcześniej nie zaznaliśmy.
***
- Znamy lokację dziewczyny –
powiedział od razu jak wszedł do sali tronowej wojownik.
- Zostawcie nas — siedzący na
tronie młody mężczyzna machnął ręką odprawiając radę królewską. Jego srebrne
oczy skupione były na wojowniku, który wolnym, wręcz leniwym krokiem zmierzał w
jego stronie z pełnym zadowolenia z siebie uśmiechem.
- Jest w głównej instytucji w
Londynie... – zawahał się wojownik.
Srebrnooki książę uniósł brwi
widząc wahanie swojego przyjaciela – Z kim? - spytał od razu wiedząc, że to
właśnie tej części wieści wacha się mu powiedzieć.
- Nie spodoba ci się to...
- Zdążyłem się już tego
domyśleć – rzekł ponaglająco.
- Jedynym problem w dotarciu do
niej będzie Procolus. Tam gdzie ona, tam i on. Osobiście uważam, że zachowuje
się jakby był jej psem.
Książę zacisnął ze złością
szczęki, by po chwili się rozluźnić – Więc musimy rzucić mu kość – powiedział
uśmiechając się leniwie.
***
Nerden, główna siedziba rady
czarodziei.
- Imię? – spytał się mężczyzna
o jasnych, niemal białych włosach i fioletowych oczach, prawa brew Nicolasa
Sephomora była uniesiona w geście niecierpliwości.
- Montagory, Melanie Montagory
– odpowiedziała mu siedząca naprzeciwko niego kobieta, jedna ze starszych, o
imieniu Rosaletta Hathlen.
- Montagory... – powiedział
wolno przygryzając w zamyśleniu dolną wargę – Dlaczego mnie to nie dziwi? Nigdy
nie poznałem anioła, który nazywał się Montagory i nie wpakował się kłopoty.
Rosaletta Hathlen uśmiechnęła
się lekko i przytaknęła – Ani ja, drogi Nicolasie, ani ja.
Przez kilka minut w sali rady
starców panowała zupełna cisza, wyglądało na to, że każdy ze zgromadzonych
analizował wszystko, co wiedzą i próbował znaleźć najlepsze rozwiązanie dla
wszystkich stron.
- Nie możemy siedzieć
bezczynnie i patrzeć jak Luxjanie i Praestrigiae się mordują – silny głoś
Gideona Frevera rozległ się po cichej sali, odbijając się echem od ścian i tym
samym wybudzając pozostałych zebranych z ich ponurych myśli – Ostatnim razem
nie skończyło się to dobrze.
- Masz rację nie możemy i nie
zamierzamy – odezwał się ponownie jasno włosy mężczyzna z fioletowymi oczami.
- Nie możemy się odpowiedzieć
po jednej, że stron, to by wywołało jeszcze większą wojnę.
- Jeszcze większą wojnę!? Jeśli
nie zauważyłeś drogi Jamesie, to wojna ta już jest ogromna – syknęła
Alessandra, jej złote oczy zwęziły się niebezpiecznie a blada twarz lekko
poczerwieniała.
- Po prostu uważam, że nie
powinnyśmy działać pochopnie – odpowiedział jej leniwie czarnowłosy młody
mężczyzna.
- Wystarczy! – rozkazał
potężnym głosem Nicolas i szybko kontynuował, nie pozwalając Alessandrze, która
już otwierała usta, by powiedzieć ciemnowłosemu mężczyźnie gdzie ma jego
pochopność – To nie jest czas na kłótnie, mamy wojnę do przerwania.
- Nie możemy jej powstrzymać
czy przerwać – Alicja, brunetka z różowymi oczami odezwała się z końca
ogromnego stołu – ta wojna nie jest jak ostatnia o rządzenie czy łamanie
pradawnych zasad – przerwała, skupiając wzrok na każdym z zebranych.
- To wojna o niepowskramialną
potęgę, potęgę starożytnych, która płynie w żyłach siedemnastoletniej
dziewczyny, która kilka miesięcy temu nie miała pojęcia o istnieniu innego
wymiaru niż tego, którego zna ludzkość.
Po jej słowach wokół stołu
znowu zapanowała cisza, Nicolas wpatrywał się w Alicje zamyślonym wzrokiem,
zdążył się już przyzwyczajic, że ta elegancka kobieta o kasztanowych włosach i
różowych oczach zawsze mówiła prosto z
mostu, nie owijając w bawełnę. I tym razem miała rację.
Ród Montagory był, jest i
zawsze będzie rodziną królewską wśród Luxjanów, bowiem to właśnie w ich żyłach
płynie krew Xandry i Marcusa, krew zarówno czarodziei jak i luxjanów, życia i
śmierci.
W przepowiedni mowa o ostatnim
potomku najpotężniejszych z najpotężniejszych, którego moc jest mocą pradawnego
ognia wieczności i który zostanie władcą życia i śmierci. Melanie Montagory
jest potomkiem, o którym mowa w przepowiedni, siedemnaście lat czy nie, Nicolas
był pewien, że zrobi swoich przodków dumnych, był pewien, że da rady ktoś po
prostu musi ją popchnąć we właściwym kierunku.
Blondyn cichym, ale silnym
głosem zarecytował przepowiednie, która była powodem kłótni między Luxjanami
którzy potocznie nazywani są aniołami i Praestrigiae potocznie nazwani
demonami, musiał przypomnieć wszystkim obecnym kim ta dziewczyna jest i że wiek
w tym przypadku nie ma znaczenia: -„Ostatni potomek najpotężniejszych z
najpotężniejszych, nadejdzie w noc, w którą granica między życiem a śmiercią
jest najcieńsza, jego powrót rozlewem krwi nieśmiertelnych zostanie
zapieczętowany, ogień wieczności oznaczy go swoim i w te samą noc, w którą się
narodził, gdy granica życia i śmierci nie będzie istniała, w burze wejdzie
ostatni z rodu wielkiego i zajmie swe miejsce jako władca wszystkiego”.
Jego fioletowe oczy piorunowały
wzrokiem każdego czarodzieja siedzącego przy stole, dając przepowiedni, którą
wypowiedział silnym i głębokim głosem przepełniony władzą, dodatkowy efekt.
Alicja westchnęła głęboko z
rezygnacją i pozwoliła swoim oczom spotkać zimne oczy Nicolasa – Co sugerujesz,
żebyśmy zrobili?
- Mamy siedem dni do wielkiej
burzy, jestem pewny, że Preastrigiae i Luxjanie już szykują swoje oddziały,
które będą miały za zadanie dostać się do dziewczyny, zanim czy drudzy to
zrobią. Nasz plan jest prosty...
- Musimy się do niej dostać
przed nimi.
Alessandra kiwnęła potakująco
głową, wiedziała, że taki będzie plan jej brata – Zanim któraś ze stron zdąży
namieszać jej w głowie. Melanie instynktownie będzie wiedziała co robić, kiedy
przyjdzie na to pora.
- Najlepszym wyborem byłoby
mieć odwrotną taktykę od naszych aniołków i demonków – stwierdził zadziorno
Gideon Fever — Oni wysyłają oddziały, my wyślemy tylko dwójkę. Siedzący przy
stole czarodzieje wydali z siebie odgłosy zgody i poparcia.
- Ja pójdę – zaproponowała
Alessandra, patrząc w oczy każdego z zebranych.
- Absolutnie nie!
- Nie ma mowy!
Nicolas i James wykrzyknęli w
tym samym czasie, po czym kątem oka spojrzeli na siebie. Złote oczy Alessandry
poczemniały, że złości, jak oni śmią? Nie mają prawa mówić jej co może a czego
nie może!
- Idę i koniec dyskusji –
powiedziała zimnym, ale zaskakująco opanowanym głosem – z resztą wszyscy tu
obecni dobrze wiedzią, że tylko ja zdołam wejść i wyjść z instytucji bez
problemu.
- W takim razie, idę z tobą.
Alessandra
miała dużą ochotę się nie zgodzić, ale nie ważne jak bardzo tego idioty nie
znosi nawet ona nie może się nie zgodzić, z tym że jest potężny i że razem będą
mieli większą szanse na zakończenie operacji „odbijanie MM” sukcesem. Chcąc nie
chcąc kiwnęła ze zgodą głową i posłała Jamesowi mały, ale szczery uśmiech – Na
co czekamy?
W następnym:
- Chcesz, żebym weszła w burze? - powtórzyła powoli z
niedowierzaniem.
- Tak — przytaknął, jego oczy, oczy, które tak kochała, o
kolorze krystalicznego oceanu były bardziej poważne i zimę niż zazwyczaj.
- Dlaczego taki jesteś? - syknęła, mając dość tego, jak
chłodno ją traktuję, zwłaszcza po tym wszystkim, co się wydarzyło i nie ma tu
na myśli, tylko tego między nimi.
Twarz Michaela nie zmieniła się nawet na chwile, dalej
była jak z kamienia, perfekcyjna rzeźba, chociaż Melanie dałaby przysiąść, że
przez ułamek sekundy przemknął przez nią cień jakieś emocji.
- Jaki? - spytał wreszcie pustym, znudzonym głosem.
Melanie
wciągnęła szybko powietrze i jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, przez te
wszystkie miesiące, przez które znała Michaela wielokrotnie słyszała jak używał
tego tonu, zimnego i jednocześnie okrutnego, nie powinno jej to aż tak bardzo
zaskoczyć, ale... po prostu nigdy nie użył jego w stosunku do niej, wszystko ma
swój pierwszy raz, nie? Złość przepełniła ją niespodziewanie, w mgnieniu oka
zastępując jakiekolwiek inne emocję, które odczuwała - T-taki.... taki zimny!